• Increase font size
  • Default font size
  • Decrease font size

Rozpocznij kurs nurkowania 04.11.2024 lub 12.11.2024 w Warszawie

 

Zadzwoń: 504 16 20 14




2000/07 Zapomniany archipelag Wysp Eolskich

Atol Liparyjski to kilka wysp pochodzenia wulkanicznego, a także aktywne wulkany, położone w południowej części Morza Tyrreńskiego. Dla wielu osób ich nazwa brzmi jednak tak zagadkowo, że trudno im skojarzyć, z którą częścią świata je połączyć..

Tu przeważnie słyszę "Aaaa..." ale w oczach słuchacza dalej widzę stwierdzenie "O czym on gada do cho...".

Istotnie, kilka lat spędzam już wakacje we Włoszech. Jadąc do tego kraju na urlop wszyscy kojarzą nazwy: Rzym. Neapol, Pompeje, Florencja, Sycylia czy Sardynia ale czy komuś kojarzą się nazwy Stromboli, Panarea, Vulcano, Lipari , Filicudi ...., no to już gorzej.

Legenda mówi, że Odyseusz wracając do Itaki ze swojej długiej podróży trafił do króla Eola zamieszkującego wyspy o których mowa. Eol przekazał Odyseuszowi w workach wiatr aby ten szczęśliwie wrócił do domu i zawsze miał wiatr w żaglach. Niestety ciekawscy marynarze otworzyli worki. Rozdmuchała się wichura i sztorm zniósł okręt Odyseusza w morze, gdzie błądził na falach przez następne kilkanaście lat.

Wyprawa na Wyspy Liparyjskie latem 2000 roku miała, w moim przypadku, jak co rok, charakter nurkowo-turystyczny. Od pięciu lat na wakacje jeżdżę do słonecznej Italii. Jacht, którym pływam wokół najdziwniejszych wysp i formacji skalnych na morzu od zachodniej strony "buta" włoskiego dostarcza mi takiego środka transportu jak żaden inny.

Podróż samochodem do miejscowości Pizzo gdzie czekał na nas zacumowany w porcie jacht, trwała dwa dni. Małe miasteczko Pizzo położone malowniczo nad brzegiem morza w regionie Calabria. Dalej jest już tylko Reggio Calabria i Sycylia. Zupełnie inna specyfika ludzi w tej części Włoch niż na północnym wybrzeżu dała mi nadzieję, że mogą to być moje najlepsze wakacje w tej części świata. Nie ma tu takiego gwaru, tylu łodzi motorowych i turystów jak np. na wyspie Elba. Nie ma co mówić, Pizzo to tylko mały przystanek i odpoczynek przed tym co nas czeka przez najbliższe dwa tygodnie. "Nas", oczywiście nie byłem tam sam. Żona Asia i dwudziestu przyjaciół (przeważnie pasjonatów nurkowania) plus załoga jachtu to moje towarzystwo na 14 dni.

Następny dzień, godzina 11.00, wreszcie odbijamy naszym 34 metrowym, rejowym żaglowcem wynajętym ku naszej radości aby odkryć nowe lądy i życie podwodne. Już po około jednej godzinie płynięcia na horyzoncie ukazała się wyspa z charakterystycznym dymkiem wydobywającym się z jej szczytu. To Stromboli, aktywny wulkan, który średnio co 20-30 minut eksploduje lawą w niebo na wysokość do kilkunastu metrów. Z każdą godziną wyspa "rosła, rosła", aż na wieczór okazało się, iż prawie tysiąc metrowy wulkan złowieszczo spogląda na miasteczko od wschodniej części wyspy. Zachodnia część wyspy jest praktycznie nie zamieszkała gdyż to właśnie tam wulkan wypluwa z siebie kamienie, lawę i wszystko co mam w sobie. Specyficzny wulkaniczny piarg ciągnie się aż do morza, a pod wodą widok niesamowity. Do stu metrów od brzegu głębokość 7-10 metrów. Nagle pólka utworzona z materiału wulkanicznego urywa się pod kątem ok. 85 stopni i opada pionowo do głębokości 80-90 metrów i dalej łagodniej do głębokości rzędu 2000 metrów. Przejrzystość wody - 30 metrów. Jakże fascynujący widok odkryłem pod wodą gdy okazało się , że ze ściany na głębokości około 25 metrów wydobywa się dym wulkaniczny. Pomyślałem sobie "tak, dla takich widoków warto nauczyć się nurkować". Flora i fauna w tym miejscu to istny cud jak na wody basenu morza Śródziemnego. Takiej ilości różnych kolorów gąbek wodnych nie widziałem nigdzie. Na slajdach, które robiłem tam pod wodą wygląda to jak arcydzieło mistrzów malarstwa.

Na wulkan można wejść ale tylko z pomocą przewodnika. Nie ma tam wydeptanych szlaków na krater bo skała wulkaniczna skutecznie co jakiś czas zasypuje wszystkie znajome miejsca. Dlatego przewodnik jest niezbędny tym bardziej, że każdemu uczestnikowi wycieczki daje kaski ochronne. Tak, tak, to nie żarty. Można dostać tam po głowie kamieniem lub nawet kawałkiem rozżarzonej lawy. W miasteczku każdy powie jak znaleźć przewodnika, a zresztą w małym porcie są stoiska informacyjne gdzie piękne dziewczyny mówią o możliwości wycieczki na wulkan.

Następne wyspy, które nas czekały to Baziluzzo, Lisa Bianca, Lisa Nera, Panarea, Salina, Vulcano i największa Lipari. Niestety nie starczyło już czasu na odwiedzenie Alicudi i Filicudi.

Kilka szczegółów godnych uwagi dla płetwonurków to wyspa Baziluzzo. Od wschodniej strony wysepki są miejsca gdzie aktywność wulkaniczna pod wodą przejawia się tak, iż całe dno bąbelkuje małymi pęcherzykami gazu. Strombolicchio to niezamieszkała, mała wyspa od północnej strony Stromboli. Pionowe ściany nad powierzchnią wody ciągną się tak samo pod wodą, a na głębokości 30 metrów pod wodą rozpoczyna się wspaniały las czerwonych gorgoni. Wszystkie skały obrośnięte miękkimi, pomarańczowymi koralowcami. Oczom moim ukazał się widok tak wspaniały że zostanie w moim sercu na wiele lat. Tego nie można porównać nawet do Morza Czerwonego gdzie jak wiadomo bogactwo flory i fauny podwodnej jest dużo bogatsze. Praktycznie na każdym nurkowaniu można znaleźć coś związanego z aktywnością wulkaniczną. Najłatwiej szukać w miejscu zwanym Pietra del Banio od zachodniej strony w. Lipari. Na 14 metrach głębokości gorące źródła wulkaniczne. Przejrzystość wody w niektórych miejscach przez to spada, no ale kto nurkował w źródłach wulkanicznych. Uwierzcie mi, jest się czym chwalić po takim nurkowaniu. Koniecznie trzeba zobaczyć świat podwodny na La Formiche przy w. Panarea. Jest to formacja skalna wysunięta dość daleko w morze dlatego spotkać tam można większe i rzadziej spotykane ryby.

Panarea to wyspa gdzie w weekendy robi się w mieście tak tłoczno, iż trudno znaleźć miejsce w licznych restauracjach, pizzeriach i kawiarenkach. My odwiedziliśmy miejscowość akurat w największy tłok i przez przypadek odkryliśmy, iż jest to jakieś specyficzne miejsce gdzie zjeżdża się chyba cała młodzież z pobliskich okolic. Jeśli ktoś się skusi odwiedzić to miejsce to polecam miły hotelik "Raya" (www.netnet.ithotelrayaindex) Vulcano warto odwiedzić ze względu na wygasły wulkan. Można sobie zrobić kilkugodzinną wycieczkę na krater. W jedną stronę z miejscowości u której stóp położony jest krater tj. Porto Pouente idzie się około 50 minut. Na miejscu zobaczymy wydobywające się gazy siarkowe, które tworzą bardzo fotogeniczny, żółty osad wokół otworów z których wydobywa się owy gaz. Trochę tu śmierdzi ale widok rekompensuje brzydkie zapachy, niesamowity upał i kurz. Olbrzymi kontrast dostrzegamy po dotarciu na szczyt krateru. Wspinając się na górę widok jak na Marsie: pustynny klimat, odstraszające wszelkie życie rozgrzane od słońca skały niczym te z księżyca, nieliczne krzewy wypalane słońcem i dym siarkowy, wszechobecny kurz wżerający się w skórę z pewnością nie tworzy tej wyprawy niedzielnym, popołudniowym, krótkim spacerkiem ale wyprawą dla najbardziej wytrwałych. Bez litra wody na głowę nawet nie ma co myśleć o tej wycieczce. Od południowej strony zbocza krateru zupełnie inna specyfika. Zielony gąszcz roślin dał schronienie licznym świstakom i ptakom, klimat dużo łagodniejszy. To trzeba zobaczyć !

Lisa Bianca i Lisa Nera to można powiedzieć większe skały wystające z morza niż wyspy, niemniej jednak malownicze jak inne wyspy szczególnie na tle niedalekiego dymiącego wulkanu Stromboli. Tu warto zanurkować. Między skałami na 25 metrach leży stary wrak. Niestety nikt nie znał nazwy tego okrętu, który leży na dnie dość długo aby został w dużej części zamieszkały przez tutejsze liczne mięczaki, skorupiaki i dziesiątki rodzajów porostów. Salina to wyspa utworzona z dwóch ciągle rosnących grzbietów wulkanicznych. Jedyne miasteczko położone miedzy wzniesieniami, Rinella, nie daje wielu atrakcji turystom.

Największa wyspa w tym archipelagu, a zarazem najatrakcyjniejsza pod względem turystycznym to Lipari. My trafiliśmy akurat w miejscowości pod tą samą nazwą na święto kościelne, które znacznie odbiegało od specyfiki świąt kościelnych w Polsce. Festyn, w ogólnym pojęciu tego słowa, połączony z różnymi estradowymi występami i na końcu z pokazem sztucznych ogni można by u nas porównać z zabawą karnawałową ale tacy tu są Włosi. Uwielbiają zabawę, w szczególności pokazy sztucznych ogni. Takiego pokazu eksplodujących fajerwerków myślę, że długo nie zobaczę.

Tu w restauracji spotkaliśmy angielskiego muzyka, który przygrywał nam na gitarze najlepsze kawałki ze światowych list przebojów. Gdy zaczęliśmy z nim rozmawiać okazało się, że wiele lat temu przyjechał z Anglii na Lipari jako turysta. Klimat i przychylność ludzi tak mu się tu spodobała, że postanowił to zostać i granie klientom w restauracji i Włocha jest jego sposobem na życie A facet wcale nie był już taki młody. Jest więc coś nienamacalnego na tych wyspach tworzącego niepowtarzalną atmosferę. Wszystkie wyspy mają swoją specyfikę gdzie nie sposób się nudzić, a turysta znajdzie tu wiele atrakcji.

Na wyspy Eolskie kursują promy i wodoloty z Milazzo, Messiny i Catani na Sycylii oraz z Reggio Calabria i Neapolu. Nie jestem pewny ale zdaje się, że z Rzymu także. Lotniska na wyspach nie ma ale najbliższe jest w Neapolu, Reggio Calabria i Catani. Wszystkie promy kursują na główna wyspę tj. Lipari, a między wyspami poruszamy się promami już prawie jak autobusami tj. często tyle, że trzeba znać godziny kursów. Specyficznego dreszczyku emocji dodał wyprawie fakt, iż przepływając między wysepkami niejednokrotnie głębokość pod łodzią sięgała poniżej 2000 metrów, a na dodatek pod wodą są tu dwa aktywne wulkany, które jak sądzę za ileś tysięcy lub milionów lat stworzą następne wyspy w tym archipelagu.

Wyprawa kosztowała mnie (tj. jedną osobę z dojazdem) około 3000 zł bez wydatków własnych typu piwo, pizza i pamiątki. 2000 zł pobyt na jachcie, 800 zł przejazd samochodem w trzy osoby z noclegiem. Gdyby nie jacht, nie ma mowy żebym tyle zobaczył. Przekonały mnie o tym zresztą wyprawy z poprzednich lat. Dlatego wszystkich będę zawsze gorąco zachęcał do tej formy spędzania urlopu. Latem 2001 roku będę pływał wokół wyspy Malta, Gozo i Comino. Dużo miejsca nie ma na jachcie ale gdyby ktoś chciał się zabrać to gorąco zapraszam.

Tekst i fot. R. Stankiewicz

 
Joomla SEF URLs by Artio